Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji, ANNA IKEDA

czwartek, 5 grudnia 2013

Bardzo szybko udało mi się skończyć "Życie jak w Tochigi" Anny Ikedy. Od razu zaznaczę, że jest to kolejna z moich japońskich lektur, czytałam bowiem kilkakrotnie "Japoński wachlarz" Joanny Bator, lubiłam "Bezsenność w Tokio" Bruczkowskiego, czy "Tatami kontra krzesła" Tomańskiego. Tochigie jednak jest inne...

O czym jest?
Książka to zbiór... artykułów? Felietonów? Refleksji? Może zostańmy przy tym ostatnim określeniu - książka ta jest zbiorem refleksji Polki żyjącej wraz z mężem Japończykiem w miejscu gdzie wrony zawracają, a psy szczekają wiadomą częścią ciała. Miejsce jest urokliwe, zabytkowe i przyrodniczo piękne, aczkolwiek komfort życia obniża bez wątpienia fakt, że do najbliższego większego sklepu trzeba jechać 30 km niezbyt wygodną drogą. Autorka najeździ się zresztą po okolicy sporo, bo jako nauczycielka języka angielskiego w szkołach, do których nieraz chodzi po dwadzieścioro uczniów, musi nieźle się nastarać, aby wyrobić godziny nauki. Ale nie tylko w pracy będziemy autorce towarzyszyć. Także podczas zwiedzania, na festynach, u rodziny... Będą to raczej migawki niż kompleksowe obrazy, ale wystarczające, żeby mieć wyobrażenie o tym, jak życie w Tochigi wygląda.

Co o niej sądzę?
Nie wiem, czy książka i zawarte w niej informacje byłyby tak ciekawe, gdyby nie brawurowy styl autorki, który mnie akurat przykuł od pierwszych stron i nie puścił, póki nie skończyłam. Zabawnie, z pazurkiem, ciekawie, trochę złośliwie, trochę czule. Styl i przemyślenia pani Ikedy spinają tematy, które bez tego zrobiłyby prawdopodobnie wrażenie zbyt przypadkowych: historia, mity, zwyczaje, wypadki samochodowe, savoire-vivre itd, itp. Zresztą, autorka na początku czyni zastrzeżenie, że napisała wszystko z bardzo subiektywnego, własnego punktu widzenia i nie zamierza się z tego nikomu tłumaczyć.

Ciekawe były dla mnie zwłaszcza dwie rzeczy. Pierwsza to fakt, że autorka nie waha się krytykować tego, co jej się w jej przybranej ojczyźnie nie podoba. Czasem wręcz naigruje się z tego czy owego. Czy to źle? Moim zdaniem nie, bo świadczy tylko o tym, że wrosła już w tamtejsze środowisko, zapuściła korzenie i nie czuje się obco. Druga rzecz to humor: słowny i sytuacyjny. Finał historii ze wspinaczką na świętą górę, choć lekko dramatyczny, został ujęty takimi słowami, że nie mogłam się nie śmiać. A sytuacja, w której autorka została pastorem i udzielała ślubu wywołała we mnie głośny wybuch śmiechu. (Bardzo bym chciała napisać o co chodzi, ale to zepsuje wam zabawę.)

Dla kogo?
Moim zdaniem to jest bardzo miły i ciekawy przerywnik od ciężkich i długich lektur. Czyta się tę książkę bardzo szybko (czyta, albo ogląda fotografie autorki zamieszczone na niektórych stronach). Plusem jest także świeżość tematu, bo o ile "japońskich" książek mamy na rynku kilka, rzadko któraś z nich wspomina o prowincji w Kraju Kwitnącej Wiśni. Dla japonofilów pozycje obowiązkowa.

Ocena:
8/10

1 komentarze:

J. pisze...

Też mi się bardzo jej styl podobał (zdecydowanie pazurek ma :) i książkę wręcz pochłonęłam. Czuję jednak jakiś rozdźwięk między rozdziałami z anegdotkami, a rozdziałami - nazwijmy to - bardziej historycznymi. Nie mogę się przez to oprzeć wrażeniu, że najlepiej by było tę pozycję pociachać na dwie części, rozwinąć je, jakoś sensownie poukładać i wydać osobno - jedną, jako coś w stylu pamiętnika, a drugą - już całkowicie popularnonaukową.

www.zakamarek2013.blogspot.com/2014/01/zycie-jak-w-tochigi.html

Prześlij komentarz