Imię wiatru, PATRICK ROTHFUSS

środa, 17 lutego 2010

Grubaśna powieść fantasy na zimowe wieczory. W końcu udało mi się ją skończyć.


O czym jest?
Imię wiatru to pierwszy tom trylogii. Całość jest dość ładnie skonstruowana, ponieważ główny bohater przez trzy dni opowiada pewnemu kronikarzowi swoje dzieje. (Każdy dzień to jeden tom cyklu.) Poznajemy więc Kvothe jako właściciela gospody, nie wyróżniającego się niczym szczególnym mężczyznę koło trzydziestki. Ale to tylko pozory! Okazuje się bowiem, że nasz bohater jest znany szeroko ze swoich zarówno bohaterskich jak i nikczemnych czynów, a praca w branży gastronomicznej to tylko przykrywka pozwalająca mu żyć incognito.

Po pojawieniu się Kronikarza mamy okazję przyjrzeć się bliżej tymże czynom, ponieważ Kvothe zaczyna je opowiadać. Narracja zmienia się więc na pierwszoosobową, aczkolwiek od czasu do czasu przeskakuje z powrotem do karczemnej izby. Poznajemy głównego bohatera jako małego dzieciaka, syna wędrownych aktorów. Jego rodzice zostają zabici (nie spojleruję za bardzo, można tę informację przeczytać na okładce), Kvothe musi więc radzić sobie sam. Trafia na ulicę, by potem dzięki wrodzonym talentom, sprytowi i wszystkiemu innemu co powinno cechować bohatera fantasy, udaje mu się dostać na uniwersytet i zacząć uczyć się magii. Powoli zaczyna kiełkować w nim myśl o zemście.

Co o niej myślę?
Wszystkich, którym fabuła Imienia wiatru skojarzyła się z przygodami pewnego czarodzieja - okularnika, zapewniam, że ta książka nie ma z Harrym Potterem nic wspólnego. ... No dobra, na upartego można znaleźć jakieś podobieństwa, ale styl pisania jest zupełnie inny, atmosfera, wykreowany świat, miejsce magii w nim itd itp. również. Magii za dużo tu generalnie nie ma. Można się jej nauczyć, żadne szczególne zdolności nie są potrzebne (oczywiście do czasu, do czasu, w końcu bohater fantasy MUSI mieć superzdolności). Książka jest grubaśna, więc znalazło się w niej również miejsce na dokładniejsze opisanie ontologii wymyślonego świata, zwyczajów, stosunków społecznych... Jednym słowem rozmach i epickość, na których to brak narzekałam przy okazji Gwiezdnego pyłu. Humoru zbyt dużo nie ma, ale też czytelnik nie odnosi wrażenia jakiejś minorowej powagi czy pompatyczności. Całość napisana jest żywym, plastycznym stylem, bez silenia się na jakieś stylizacje.

Imię wiatru uważam za całkiem niezłą książkę. Trochę drażniła mnie jednak łopatologiczność narracji. Zauważyłam, że ogólnie niektórzy pisarze amerykańscy mają tendencję do tworzenia dzieł, gdzie wszystko jest dokładnie opisane, od do, trochę przegadane wręcz. W takim Narrenturmie czytelnik aż dostaje zadyszki od nadmiaru zdarzeń, na policzki występuje rumieniec, a za oknem słońce zaczyna wschodzić, chociaż jeszcze przed chwilą zachodziło. (W każdym razie ja tak miałam ;) Tutaj mamy raczej spokojną rzekę niż wartki strumień. Czasami jednak potrzebuję takich niespiesznych lektur, więc nie uważam tego za wadę. Aczkolwiek nie chwyciła mnie za serce.

Dla kogo?
Dla chcących poczytać sobie fantasy, które nie ma nic wspólnego z: wampirami, aniołami, wilkołakami, szkołami z internatem, horrorem, komedią, postmodernizmem, ważkimi przemyśleniami o życiu i świecie, elfami, krasnoludami i inszym tałatajstwem (aczkolwiek może w dalszych tomach się pojawią, póki co się nie zapowiada). Jest to kawałek porządnej twórczej roboty, stara dobra opowieść "od zera do bohatera" przybrana jednak w całkiem nowe szatki i napisana dobrym stylem.

Ocena:
7/10

5 komentarze:

słowoczytane pisze...

Rzadko czytam fantastykę, szczerze mówiąc niedawno w ogóle zaczęłam ją czytać. Z opisu wynika, że książka laikowi takiemu jak ja może się spodobać - spróbuję. Kolejna pozycja wpisana do notesu :)

Lili pisze...

Myślę, że może to być dobra pozycja dla laików jak to mówisz, bo opowieść jest logiczna, raczej pogodna (nie żadne mroczne dark fantasy, którego osobiście nie lubię), a funkcjonowanie magii wyjaśnione bardzo szczegółowo. :)

Ale po głębszym zastanowieniu się, muszę jednak sprostować fragment mojej recenzji: elfy jednak się pojawiają, aczkolwiek w minimalnych dawkach. No i szkolę z internatem też na upartego można znaleźć, choć to chyba raczej akademik po prostu. :D

słowoczytane pisze...

Lili, mnie elfy zupełnie nie przeszkadzają, a że jest prosto i klarownie - tym lepiej :)

Beata Woźniak pisze...

Mam w domu ową ksiązkę:) Ale jeszcze nie czytałam.

Pozwoliłam sobie dodać Twojego bloga do mojej listy.

Pozdrawiam

Lili pisze...

:) Pozdrawiam również!

Prześlij komentarz