Filmy, filmy, filmy

niedziela, 16 maja 2010

7 komentarze
Dzisiaj trochę z innej beczki. Obejrzałam ostatnio kilka filmów wartych opisania w krótkich słowach.

1. Shutter Island/ Wyspa Tajemnic
Film o tyle wyjątkowy, że każdego, kto go obejrzał należy zapytać o interpretację zakończenia. Są bowiem dwie, z tym że według mnie oczywiście tylko jedna jest prawdziwa. Wyspa Tajemnic nie jest horrorem, do klasycznego thrillera też jej daleko, ale trzyma w napięciu i wzbudza ogromną ciekawość. Leo gra szeryfa, który przypłynął na wyspę dla psychicznie chorych skazańców zbadać tajemnicze zniknięcie jednej z pacjentek. Coś z tą wyspą jest nie tak, w dodatku przeszłość szeryfa sprawia, że nie jest mu łatwo prowadzić śledztwo. Przemocy nie ma tu tak naprawdę prawie wcale, ale ta duszna atmosfera, potęgująca napięcie muzyka, złowrogie krajobrazy... nie oderwiecie się od ekranu.



2. Full Metal Jacket/ Pełny magazynek
Film z 1987 r. jest o wojnie w Wietnamie. Ale ale, spokojnie, nie jest to historia o heroicznych Amerykanach i wiecznej męskiej przyjaźni. Zaczęłam go oglądać "żeby sprawdzić o czym jest" i nie mogłam przestać. Połowa filmu opowiada o szkoleniu młodych chłopców na obozie dla rekrutów w USA. Druga połowa to Wietnam i ukazanie rzeczywistości do której ci nieopierzeni, nie wiedzący na co się porywają chłopcy byli przygotowywani. Ten film nie komentuje, tylko przedstawia. Wszystko dzieje się jakby mimochodem, jedna scena niekoniecznie wynika z poprzedniej, ale bezpośrednio się z nią wiąże. Wnioski widz musi wyciągnąć sam. Podejrzewam, że film ma 50 różnych den, których nie potrafiłam odczytać. ;) Polecam nawet tym, którzy organicznie nie znoszą filmów o wojnie.



3. Leap Year/ Oświadczyny po irlandzku
Zmiana klimatu. Słodka komedia romantyczna, dziejąca się w Irlandii. Amerykanka postanawia oświadczyć się narzeczonemu, który akurat wyjechał do Dublina.Wykorzystuje irlandzką tradycję pozwalającą kobietom to uczynić - ale tylko raz na cztery lata - 29 lutego. Po drodze wpada w mnóstwo kłopotów, z których ratuje ją uroczy Irlandczyk. Razem wyruszają w podróż po Szmaragdowej Wyspie, a co z tego wyjdzie oczywiście łatwo się domyślić. Gdyby nie ostatnia, naciągana scena, byłby to doprawdy milusi filmik. Krajobrazy i główny bohater to największe plusy tego filmu. I kilka naprawdę śmiesznych scen. Dla relaksu.





4. Boondock Saints/ Święci z Bostonu
Zostajemy przy irlandzkich klimatach. Jest to film z 1999 r., który zrobił wielką karierę mimo słabej promocji i dystrybucji. Do tej pory znajduje się na liście najlepiej sprzedających się DVD na Amazon.com. Poznajemy w nim dwóch braci, mieszkających w Bostonie Irlandczyków, którzy dosyć mają przemocy, mafii i ogólnie bezsilności policji wobec zła. Sądzą, że wiara nakazuje im pozbywać się złych ludzi, więc zaczynają to robić. W dość krwawy sposób. Film jest o tyle wyjątkowy, że zrobiono go w konwencji kryminału. Najpierw widzimy skutek działalności braci, policję, ciała, itd., a dopiero potem następuje rekonstrukcja akcji. Jest to dobry pomysł na oryginalny montaż, nadaje filmowi smaczku. Postacie głównych bohaterów zwalają z nóg, podobnie jak absolutnie absurdalny humor.  I muzyka naprawdę świetna. :) Warto wyrobić sobie zdanie o tym filmie, bo ma swoich fanów i przeciwników. Ja polecam!



5. The blind side/ Wielki Mike
Film jest oparty na prawdziwej historii. Oto wyrzutek społeczeństwa, wielki, czarnoskóry, niezbyt bystry syn narkomanki, trafia całkiem przypadkiem pod skrzydła bogatej, wierzącej, republikańskiej kobiety - żony mężowi i matki dwójki dzieci. Postać grana przez Sandrę Bullock widzi w nim człowieka, widzi jego możliwości, chce mu pomóc w osiągnięciu sukcesu w jedynej rzeczy, w której Mike jest dobry - w grze w futbol. Miło mi się oglądało ten film. Naprawdę odświeżająco jest zobaczyć obraz o bezinteresowności, dobroci, miłości i wcielaniu w życie chrześcijańskich zasad. To, że ta historia zdarzyła się naprawdę robi wielkie wrażenie!



6. Invictus/ Niezwyciężony
W życiu nie myślałam, że się poryczę na filmie o futbolu amerykańskim. A jednak, a jednak. Film opowiada o tym, jak Nelson Mandela po objęciu urzędu prezydenta RPA postanowił zrobić coś, co pomogłoby skleić rozdwojone południowoafrykańskie społeczeństwo. Wymyśla, że sposobem na to będzie futbol. Nie tylko nie dymisjonuje dotychczasowego kapitana drużyny narodowej, ale spotyka się z nim i powierza misję - zwycięstwo w Mistrzostwach Świata. I ten film jest o zwycięstwie. Nad samym sobą, nad uprzedzeniami, nad straszną przeszłością, która rzuciła cień na społeczeństwo RPA. Wspaniała rola Morgana Freemana, który pokazuje Mandelę z wszystkimi jego słabościami i smutkami. Film jest odrobinę tylko patetyczny, ale też radosny, dający nadzieję. Ku pokrzepieniu serc.



7. Weisse Band/ Biała wstążka
Zdobywca Złotej Palmy, moim zdaniem całkowicie zasłużenie. Ten film robi ogromne wrażenie, ani przez chwilę nie nudząc, nie drażniąc, nie dając widzowi do zrozumienia, że "my tu robimy wielkie kino, jak tego nie rozumiesz to wynocha". Jest ascetyczny do bólu i nie komentuje ani słowem tego, co przedstawia. A przedstawia system społeczny i sposób wychowywania dzieci w małej, niemieckiej wiosce, tuż przed wybuchem Pierwszej Wojny Światowej. Zawiązuje się intryga, bowiem w wiosce zaczynają dziać się dziwne rzeczy - tajemniczy wypadek doktora, pobicie syna barona... W wiosce każda osoba - chłopi, lekarz, położna, nauczyciel, pastor, zarządca, baron - zna swoje miejsce. Rzeczy toczą się swoją koleją, więc te niezrozumiałe wydarzenia bulwersują całą społeczność. 
 Opowieść, mimo że prowadzona z punktu widzenia młodego nauczyciela, śledzi losy wioskowych dzieci, skupiając się przede wszystkim na potomstwie pastora. Nie znęcano się nad nimi, w każdym razie nie świadomie, ale represyjny system wychowania, niemożność buntu i przekonanie o tym, że każdy zły czyn powinien spotkać się z bezwzględną karą sprawiają, że w dzieciach rodzi się agresja. Film zaczyna się słowami nauczyciela, który mówi, że być może te zdarzenia wyjaśniają w pewien sposób to co zdarzyło się później. Później, czyli za dwadzieścia lat, kiedy dzieci dorosną i przyjdzie im decydować o przyszłości kraju. Jaka to przyszłość była, wszyscy wiemy... Nie mogłam przestać myśleć o tym filmie jeszcze przez kilka dni. Naprawdę warto obejrzeć.

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, STIEG LARSSON

sobota, 15 maja 2010

6 komentarze
Co się stało z Harriet Vanger?

O czym jest?
Larsson napisał ponad 600-stronicowy kryminał, w którym najważniejsze są trzy wątki. Po pierwsze, poznajemy głównego bohatera, Mikaela - dziennikarza, który właśnie został prawomocnie skazany za zniesławienie wielkiego przedsiębiorcy i finansisty w artykule dla swojego pisma "Millennium". Przedsiębiorca ów jest gangsterem, ale Mikael nie potrafił tego dostatecznie udowodnić, toteż musi iść na 3 miesiące do więzienia i wypłacić spore odszkodowanie. 

Drugi wątek dotyczy historii z przeszłości. Henrik Vanger, również przedsiębiorca, od wielu lat próbuje dociec co stało się z jego bratanicą, Harriet, która zniknęła bez śladu w 1966 r. Henrik zatrudnia opierającego się trochę Mikaela, prosząc by ten jeszcze raz przejrzał dokumenty i wyciągnął własne wnioski. Mikael, potrzebujący nieco "odpoczynku" po przegranej sprawie w sądzie, zgadza się w końcu na tę propozycję.

Trzeci wątek to historia Lisbeth Salander. Lisbeth jest anorektycznie chudą, pokolczykowaną i otatuowaną, aspołeczną i agresywną dwudziestoczterolatką, która dzięki swojej inteligencji, zdolnościom hakerskim i fotograficznej pamięci odnosi ogromne sukcesy jako riserczerka, tudzież szpieg w agencji ochrony. Myszkuje ludziom po kontach, kartotekach i historii medycznej, by przedstawić raport temu, kto daną osobę ma ochotę sprawdzić. Lisbeth (gdzieś w połowie książki) zostaje oddelegowana do pomocy Mikaelowi w jego poszukiwaniach prawdy o Harriet. Pod koniec książki pomaga mu się też rozprawić z finansistą-gangsterem, który wsadził go do więzienia.

Co o niej sądzę?
Szczerze mówiąc nie rozumiem Larssonomani. Owszem, kryminał całkiem ciekawy, ale do wybitnego baaaardzo mu daleko. To już lepsze są według mnie książki Caroline Graham z serii Morderstwa w Midsomer! Po pierwsze, bohaterowie w ogóle mnie nie przekonali. Schematyczni są do bólu! Mikael bzyka wszystko co się mu pod rękę nawinie, a przy okazji zdaje się być impregnowany na jakieś normalne uczucia (uważam, że postawa "kocham cię, ale nie wymagaj, że przestanę cię zdradzać" jest lekko chora). Lisbeth wywołuje u mnie wzruszenie ramion. Jest nieautentyczna, papierowa, przez co jej losy mało mnie obchodziły. Mimo swojej aspołecznej postawy wszystko jej się w życiu udaje. Aha, no tak zapomniałam - przecież jest porażająco inteligentna. Generalnie nie oceniałabym ich tak ostro, gdyby nie te wszechobecne pienia pochwalne na cześć Lisbeth czy Mikaela. Moim zdaniem niezasłużone.

Jeśli chodzi o fabułę, to jest ona ładnie skonstruowana. Domyśliłam się, swoją drogą, powodów zniknięcia Harriet, aczkolwiek do końca byłam ciekawa czy i jak została zamordowana. Larsson odbiega od innych autorów kryminałów również tym, że z dużą dbałością przedstawia rzeczywistość swojej powieści, historie bohaterów, stosunki społeczne itd. Jednakże pod koniec książki uderzył mnie brak realizmu psychologiczno-społecznego. Kiedy w grę wchodzą poważne przestępstwa, zagrożenie życia, traumatyczne przejścia i, co ważne, grube miliony dolarów, ludzie nie zachowują się jak Teletubisie. Nie dogadują się tak łatwo, nie przechodzą nad tym tak szybko do porządku dziennego. A tu - szast prast i gotowe. Wszystko wyszło, wszystko się udało, wszyscy zadowoleni. Zło ukarane, dobro tryumfuje. Nie ma odcieni szarości w tej książce i to mnie też denerwuje, bo czytałam gdzieś porównanie jej do "Wojny i pokoju"... No comments.

Dla kogo?
Myślę, że jest to dobra pozycja dla ludzi lubiących kryminały i dla tych, którzy nie są przekonani do tego gatunku. Jest to dość specyficzny kryminał, w którym połowa to tak naprawdę książka obyczajowa. Ja pewnie sięgnę po drugą i trzecią część, aczkolwiek nie wiem czy będę je kupować. Jestem czytelniczką, dla której postacie tworzą najważniejszą część powieści, no a tutaj nie zaiskrzyło między nami. Mimo wszystko uważam, że Larsson odwalił kawał dobrej roboty. Ale żeby od razu arcydzieło...?

Ocena:
7,5/10
(byłoby 8 gdyby nie denerwująca mnie nieustannie Lisbeth;)

Zaginiony symbol, DAN BROWN

środa, 12 maja 2010

9 komentarze
Dzisiaj będzie krótko i treściwie o najnowszym bestsellerze mister Browna.

O czym jest?
Rzecz dzieje się w Waszyngtonie. Amerykańscy czytelnicy Dana Browna zmęczeni już zapewne byli eksplorowaniem europejskich miast, toteż trzeba im było dostarczyć powieść rozgrywającą się w swojskich realiach. A trzeba rzec, że młode wiekiem, ale bogate w tradycje Stany Zjednoczone mają zapisane na kartach swej historii niejedną mroczną tajemnicę i ściskający serce sekret.

Mamy więc dokładnie wszystkie elementy brownowskich powieści: imć Roberta, jego Towarzyszkę, wredną policję, która się czepia i przeszkadza, Szalonego Złego o płonących przemocą oczach, który nie cofnie się przed niczym, a także ekwiwalent urodzinowej zagadki, za którą trzeba podążyć. Urodzinowa zagadka to dość powszechny amerykański zwyczaj, kiedy to w dniu urodzin dziecko dostaje zaszyfrowaną wiadomość, którą musi odczytać, a gdy dotrze do wskazanego miejsca dostaje następną. Krąży więc po domu, od lodówki po garaż, aż na końcu znajduje prezent. Dan Brown w jakimś wywiadzie zwierzał się, że rodzice urządzali mu tego typu zabawy, i że bardzo je lubił. Teraz, już jako pisarz, urządza je czytelnikom. Urodzinowym prezentem jest w tej książce zebrana starożytna "wszechwiedza o wszystkim", której strzec mają niby masoni. Szalony Zły chce tę wiedzę odkryć, więc nasi bohaterowie muszą zdążyć przed nim.

Co o niej sądzę?
Podczas czytania tej opowieści kilka razy umarłam ze śmiechu i to nie bynajmniej z powodu zamieszczonych przez pana Browna żartów. Osławione wyjaśnianie czym są cyfry arabskie nie zapowiadało dobrze dalszego ciągu książki, ale o dziwo, czytało się to później coraz lepiej. Akcja wciąga, bo czytelnik ma ochotę dowiedzieć się CO TEŻ ONI ZNAJDĄ? Teorie wypowiadane przez bohaterów, cuda wianki, które podobno mają być możliwe dzięki tej starożytnej wiedzy, łączącej wszystko ze wszystkim teraz i zawsze działają pobudzająco. Byłam ciekawa nawet nie tego co spotka bohaterów, ale jak też autor wybrnie z tego co sam namotał. Gdzie ukryto tę wiedzę i pod jaką postacią?

No więc autor nie wybrnął i to uważam za największe rozczarowanie. W Kodzie również roiło się od jakiś bzdurnych teorii, ale Brown przynajmniej spiął wszystko klamrą zdradzając czym (kim) jest Graal i gdzie dokładnie leży. Naciągane to było, ale było. A tu? Szalona gra wstępna i, że tak powiem, zwis.  Autor dał odpowiedź śmiechu wartą. Kolejną wadą tej powieści jest to, że domyśliłam się kim jest występujący incognito Szalony Zły natychmiast jak tylko podano trochę więcej informacji o nim (a więc gdzieś w 1/3 książki). I to nie dlatego, że jestem szalenie inteligentna, ale dlatego, że tak to zostało napisane.

Dla kogo?
Dla szukających łatwej rozrywki. ;) Na początku książka trochę się dłuży. Myślałam, że padnę czytając deliberacje nad odciętą dłonią przyjaciela Langdona. [Każdy normalny człowiek wie co się robi z odciętymi kończynami: zabezpiecza, a następnie przyszywa na powrót! Ale nie, widać żaden z bohaterów, nie wyłączając agentów CIA, nie przeszedł szkolenia pierwszej pomocy.] Potem jednak akcja nabiera tempa i ciężko się oderwać. Dla mnie jednak to takie puste kalorie.

Ocena:
6/10

Ps. Jestem w połowie Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet i z przykrością stwierdzam, że zupełnie mnie ta książka nie wciągnęła. Jest tysiąc razy bardziej wyrafinowana od wypocin mister Browna, ale to jak opowieść archiwisty przy wspomnieniach komandosa...