Zaginiony symbol, DAN BROWN

środa, 12 maja 2010

Dzisiaj będzie krótko i treściwie o najnowszym bestsellerze mister Browna.

O czym jest?
Rzecz dzieje się w Waszyngtonie. Amerykańscy czytelnicy Dana Browna zmęczeni już zapewne byli eksplorowaniem europejskich miast, toteż trzeba im było dostarczyć powieść rozgrywającą się w swojskich realiach. A trzeba rzec, że młode wiekiem, ale bogate w tradycje Stany Zjednoczone mają zapisane na kartach swej historii niejedną mroczną tajemnicę i ściskający serce sekret.

Mamy więc dokładnie wszystkie elementy brownowskich powieści: imć Roberta, jego Towarzyszkę, wredną policję, która się czepia i przeszkadza, Szalonego Złego o płonących przemocą oczach, który nie cofnie się przed niczym, a także ekwiwalent urodzinowej zagadki, za którą trzeba podążyć. Urodzinowa zagadka to dość powszechny amerykański zwyczaj, kiedy to w dniu urodzin dziecko dostaje zaszyfrowaną wiadomość, którą musi odczytać, a gdy dotrze do wskazanego miejsca dostaje następną. Krąży więc po domu, od lodówki po garaż, aż na końcu znajduje prezent. Dan Brown w jakimś wywiadzie zwierzał się, że rodzice urządzali mu tego typu zabawy, i że bardzo je lubił. Teraz, już jako pisarz, urządza je czytelnikom. Urodzinowym prezentem jest w tej książce zebrana starożytna "wszechwiedza o wszystkim", której strzec mają niby masoni. Szalony Zły chce tę wiedzę odkryć, więc nasi bohaterowie muszą zdążyć przed nim.

Co o niej sądzę?
Podczas czytania tej opowieści kilka razy umarłam ze śmiechu i to nie bynajmniej z powodu zamieszczonych przez pana Browna żartów. Osławione wyjaśnianie czym są cyfry arabskie nie zapowiadało dobrze dalszego ciągu książki, ale o dziwo, czytało się to później coraz lepiej. Akcja wciąga, bo czytelnik ma ochotę dowiedzieć się CO TEŻ ONI ZNAJDĄ? Teorie wypowiadane przez bohaterów, cuda wianki, które podobno mają być możliwe dzięki tej starożytnej wiedzy, łączącej wszystko ze wszystkim teraz i zawsze działają pobudzająco. Byłam ciekawa nawet nie tego co spotka bohaterów, ale jak też autor wybrnie z tego co sam namotał. Gdzie ukryto tę wiedzę i pod jaką postacią?

No więc autor nie wybrnął i to uważam za największe rozczarowanie. W Kodzie również roiło się od jakiś bzdurnych teorii, ale Brown przynajmniej spiął wszystko klamrą zdradzając czym (kim) jest Graal i gdzie dokładnie leży. Naciągane to było, ale było. A tu? Szalona gra wstępna i, że tak powiem, zwis.  Autor dał odpowiedź śmiechu wartą. Kolejną wadą tej powieści jest to, że domyśliłam się kim jest występujący incognito Szalony Zły natychmiast jak tylko podano trochę więcej informacji o nim (a więc gdzieś w 1/3 książki). I to nie dlatego, że jestem szalenie inteligentna, ale dlatego, że tak to zostało napisane.

Dla kogo?
Dla szukających łatwej rozrywki. ;) Na początku książka trochę się dłuży. Myślałam, że padnę czytając deliberacje nad odciętą dłonią przyjaciela Langdona. [Każdy normalny człowiek wie co się robi z odciętymi kończynami: zabezpiecza, a następnie przyszywa na powrót! Ale nie, widać żaden z bohaterów, nie wyłączając agentów CIA, nie przeszedł szkolenia pierwszej pomocy.] Potem jednak akcja nabiera tempa i ciężko się oderwać. Dla mnie jednak to takie puste kalorie.

Ocena:
6/10

Ps. Jestem w połowie Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet i z przykrością stwierdzam, że zupełnie mnie ta książka nie wciągnęła. Jest tysiąc razy bardziej wyrafinowana od wypocin mister Browna, ale to jak opowieść archiwisty przy wspomnieniach komandosa...

9 komentarze:

Klaudyna Maciąg pisze...

Czytałam 'Kod...' parę lat temu i Brown ujął mnie lekkością pióra. Pozwoliło mi to błyskawicznie wciągnąć się w akcję i pochłonąć powieść w kilka godzin. Nie jest to wybitna lektura, ale na pewno sprawdza się w funkcji typowo rozrywkowej, a przecież i takich książek potrzebujemy.
Mam jeszcze na półce 'Anioły i demony', ale na razie odkładam przeczytanie, bo - póki co - kilkaset pozycji ją wyprzedza w kolejce ;)

Pozdrawiam, linkuję i zapraszam do siebie,
http://kreatywa.blogspot.com

Agnes pisze...

Heh, niezłe jest to porównanie Browna do Larssona. Istotnie, jeden błyskotliwy i elokwentny, a drugi dokładny.

B. Silver pisze...

Moja droga, Lili :)

Nawet nie wiesz jak mnie ucieszyłaś tą notatką. Bałam się, że natknę się na jakich pamflet pochwalny tymczasem w dosadny i pełen logicznych argumentów sposób udowodniłaś, jak marnym pisarzem jest Brown. Porównanie na samym końcu przekomiczne, aczkolwiek w pełni zasłużone. Osobiście chciałabym poznać tego gostka, ale tylko po to, aby przekonać się czy w życiu prywatnym też jest takim zakochanym w sobie bucem ;P

Ps: Ja za Larrsonem również nie przepadam... :P

Pozdrawiam serdecznie :)

Tucha pisze...

A ja Larssona ubóstwiam :) Chociaż początek pierwszej części był nudny i nieciekawy, to potem... :)
Browna czytałam tylko "Kod..." fajne, lekkie i przyjemne jak dla mnie, ciekawe zwroty akcji, ale żeby go wychwalać to nie, bo po żadną inną książkę nie sięgnęłam :)
"Zaginiony symbol" przeczytam...kiedyś :)

Pozdrawiam!

Lili pisze...

Futbolowa - no ja się więcej niż rozrywki nie spodziewałam po Zaginionym Symbolu... Ale myślę, że na inną książkę Browna już się nie skuszę, bo widzę, że każda jest taka sama...

Agnes - obaj to autorzy bestsellerów, ale jak widać bestseller europejski nie równa się bestsellerowi amerykańskiemu.

Anhelli - czytałam wywiad z Brownem, i niestety, dużo w tym autorze zadufania i pewności swojego pisarskiego geniuszowstwa. Jego filozofia życiowa wydała mi się płaska i pozłacana.

Tucha - Larssona zaraz zrecenzuję, czytałam go wczoraj do 2 w nocy. Nadal nie jestem zachwycona, ale przynajmniej w drugiej części książki czytanie przestało się dłużyć. No ale oczywiście, Larsson jest kilka klas wyżej...

Anonimowy pisze...

Mnie trylogia Larssona bardzo przypadła do gustu, szczególnie druga część ("Dziewczyna, która igrała z ogniem"). A Dana Browna, niestety nie bardzo "trawię"...

Lili pisze...

Za "Dziewczynę..." zabiorę się pewnie dopiero w wakacje, natomiast Danem Brownem póki co straciłam w ogóle zainteresowanie. ;)

Grendella pisze...

Choć inne książki Browna czytałam i zaliczyłam do lektur łatwych, lekkich i przyjemnych, to przez "Zaginiony Symbol" nie przebrnęłam. No nie dałam rady i tyle. "Puste kalorie" - genialne podsumowanie :)

grendella
http://ksiazkimojejsiostry.blox.pl

Lili pisze...

Ja przebrnęłam przez Kod no i przez Symbol. Ale więcej Browna nie tknę, facet powtarza sam siebie. Naprawdę, do tej pory pamiętam to rozczarowanie końcówką Symbolu, więcej nie zaryzykuję. ;)

Prześlij komentarz