Kiedy bogowie umierają, C.S. HARRIS

poniedziałek, 8 lutego 2010

Od jakiegoś czasu wisi w Zapowiedziach "Imię wiatru", ale nie mogę jakoś tego skończyć. W międzyczasie przeczytałam biblioteczną zdobycz, kolejny retro kryminał.

 

O czym jest?
Rok 1811, Napoleon szaleje w Europie, w Anglii szaleje (w dosłownym znaczeniu) król Jerzy III, przez co zdecydowano odsunąć go od władzy i ustanowić regentem jego syna, późniejszego Jerzego IV. Krótko po objęciu regencji, władca postanawia wyprawić przyjęcie w swoich letnich pawilonach w Brighton. Rzecz nie kończy się szczęśliwie, ponieważ regent zostaje znaleziony w odosobnionym pokoju z młodą żoną markiza w objęciach. Być może nie byłoby skandalu (obściskiwanie cudzych żon to dla niego chleb powszedni), gdyby nie to, że kobieta jest martwa. A z pleców wystaje jej długaśny sztylet. Taką aferę trudno zatuszować.

O wyjaśnienie zagadki (bo że książę nie zabił to rzecz pewna) zostaje poproszony młody arystokrata, Sebastian St. Cyr. Sebastian za bardzo nie pali się do roboty, aż do chwili, kiedy jeden z ministrów pokazuje mu naszyjnik, który nosiła zamordowana kobieta. Naszyjnik ten miała na sobie matka Sebastiana w chwili, kiedy wypływała na feralny rejs, zakończony burzą na morzu i śmiercią jego uczestników. Młody wicehrabia postanawia więc rozwikłać zagadkę, Wątki się mnożą i wikłają, pojawiają się kochankowie, zazdrośni krewni, międzynarodowe spiski, francuscy szpiedzy i mroczne rodzinne tajemnice. A wszystko to na tle dziewiętnastowiecznego Londynu.

Co o niej sądzę?
Książka zapowiadała się bardzo ciekawie, ale nie spełniła pokładanych w niej nadziei, niestety! Główne niedostatki to styl, płaski i bez życia oraz poprowadzenie akcji, strasznie monotonne. Bohater co i raz wyrusza w miasto, spotyka się z tą czy tamtą osobą, rozmawia chwilę (tudzież bije się i  ucieka), a potem wraca do siebie bądź do domu swej kochanki, by się naradzić. I tak ciągle w koło macieju przez 390 stron. Nie poznajemy w ogóle myśli czy uczuć Sebastiana, nie ma żadnej psychologicznej głębi w postaciach, nie ma życia w opisywanym mieście, werwy w dialogach, kolorytu w narracji. Nie ma! Są za to błędy i niezręczności stylistyczne wynikające z niedokładnej korekty, które strasznie mnie wnerwiały. Czasem jakieś zdanie wydaje się niedokończone, czasem słowo powtórzone, czasem coś przetłumaczono żywcem z angielskiego, a ja w ogóle nie wiem o co biega. Na przykład:
"-Być może. Niestety jego książęca wysokość dokładnie nie pamięta, kiedy i w jaki sposób liścik został mu dostarczony.
- Czyżby znów był pod dobrą datą? (hę?)
- Tak, na to wygląda."
Są i plusy: wartka akcja i całkiem zręcznie usnuta intryga. Czytelnikowi podsuwa się tyle tropów i niewyjaśnionych zagadek, że odkrycie mordercy okazuje się w końcu rzeczywistym zaskoczeniem. Jest to już druga powieść z tym samym bohaterem, jednak nie miałam żadnych problemów z zorientowaniem się kto jest kto. Nawet jeśli autorka powracała do jakiś wydarzeń z pierwszego tomu, to wyjaśniała wszystko pokrótce.

Dla kogo?
I tum mam problem - komu polecić tę lekturę? Na pewno komuś kto ma ochotę na niewymagający kryminał, na chwilę relaksu, która niekoniecznie wiąże się z zaprzęganiem szarych komórek do pracy. Miłośnicy dziewiętnastowiecznej Anglii mogą być zawiedzeni. Londyn, owszem, jest dość dobrze opisany, ale według mnie nie ma w nim zupełnie życia. Raczej kartonowe scenografie niż prawdziwe miasto. Ta książka skojarzyła mi się z romansami historycznymi o tytułach takich jak "Miłość księcia" czy "Klejnot niewinności" (wymyśliłam je na poczekaniu), gdzie wszystko jest niezbyt na serio, ludzie prowadzą sztuczne dialogi i noszą dziwne, pompatyczne nazwiska. Tyle że tutaj zamiast wątku miłosnego mamy wątek kryminalny.

Ocena: 4/10

11 komentarze:

Bazyl pisze...

"Być pod dobrą datą", to nie anglicyzm żaden, a zwrot rodzimy, który znaczył tyle co "wstawiony", "na rauszu", czyli ogólnie pod wpływem alkoholu. Nie widzę tu błędu :)

Balianna pisze...

Bazyl ;) a widzisz też bym nie wiedziała co to znaczy a teraz wszystko się wyjaśniło. ha!

słowoczytane pisze...

Lili, ja bardzo dziękuję za odwiedziny, wczoraj zajrzałam pierwszy raz na Twoją stronę, miałam się odezwać, ale akurat nie znam książek, o których piszesz, co nie zmienia faktu, że jestem oczarowana tym, jak piszesz, naprawdę! Trzymam kciuki za rozwój bloga i z marszu dodaję adres do ulubionych linków.
Pozdrawiam serdecznie:)

Lili pisze...

Bazyl - ha, trafny komentarz, aczkolwiek nie stępi on ostrza mojej krytyki. To mi wygląda na przełożenie jakiegoś trącącego myszką angielskiego frazeologizmu na równie dawny, ale niefortunnie wybrany, bo dla większości niezrozumiały, polski odpowiednik. Zresztą, nawet gdyby pominąć ten cytat, to błędów jest i tak wystarczająco wiele. ;P

Balianna - można domyślić się z kontekstu, ale mimo że uważałam się za osóbkę w miarę obytą/oczytaną to jak babcię kocham pierwszy raz się z takim określeniem spotkałam. ;)

Skarletka - dzięki za słowa uznania. :) Pozdrawiam również!

Bazyl pisze...

Nie chciałbym wyjść na kłótnika (tym bardziej, że dopiero przyszedłem :D ), ale akcja dzieje się w 1811, więc zarzucanie, że tłumacz użył sformułowania trącącego myszką, ale pasującego, moim zdaniem, do czasów powieści, jest mocno niesprawiedliwe. Mógł napisać: "Czyżby znów był nawalony?", ale choć bardziej dla współczesnego czytelnika zrozumiałe, czy nie skalałoby to sformułowanie arystokratycznej buźki i nie spowodowało większego zgrzytu? A reszta błędów... Kiepska korekta i redakcja lub jej brak, to znak naszych czasów i polityka wydawnictw, chcących jak najmniejszym kosztem i jak najszybciej zarobić wypuszczając w ekspresowym tempie zachodnie hity.

agaczyta pisze...

Książki nie czytałam jeszcze - mam ją w planach odkąd zapoznałam się z jej dobrymi recenzjami. Ta Twoja sporo odbiega od pozostałych opinii i chyba tym bardziej będę musiała przeczytać i przekonać się jak to właściwie jest z tą powieścią.

Blog ciekawy i inspirujący :), dodaję do moich linków i pozdrawiam.

Elenoir pisze...

Te same wady wystąpiły już w pierwszej części przygód Sebastiana pt. "Czego boją się anioły". Dlatego nie rozglądałam się za bardzo za drugą.

Anonimowy pisze...

nie czytałam ani 1 ani 2 ale to ponoc jeden z tych retro kryminałów. Zobaczymy jak sięgnę poki co mam inne w kolejce.
Ale recnezja świetna :) pzdr

Lili pisze...

Bazyl - no aż mam ochotę dorwać oryginał, żeby zobaczyć jakim tam zwrotem się posłużono. ;) Oczywiście sięganie po dawne frazeologizmy to rzecz godna pochwały w takich historycznych książkach, szkoda tylko, że użyto takiego niezrozumiałego. Poza tym, jeśli mogę jeszcze wtrącić swoje trzy grosze, cała ta stylizacja na dawny język straszliwie kuleje. Na przykład jeden arystokrata zwraca się do drugiego per "lord": "Czy może sobie lord wyobrazić, że...". Po polsku takiej formy używało się do służby raczej ("Niech Jan poda obiad"). No czepiam się, wiem. ;)

dededan - dzięki. :) Jasne, zawsze najlepiej przekonać się samemu, zwłaszcza, że każdy ma inny gust. :)

Elenoir - ja w ogóle do tego wydawnictwa mam małe zaufanie...

2lewastrona - owszem, to retro kryminał. :D Ale do takiego Akunina na przykład się nie umywa.

Elenoir pisze...

Lili, ja czytałam tylko jedną książkę z tego wydawnictwa (właśnie "Czego boją się anioły"), więc trudno mi mówić o zaufaniu czy też o jego braku. Przyznaję jednak, że szata graficzna była ładna, choć trochę przesadzono z wielkością czcionki i marginesami.

Zwrot "być pod dobrą datą" dla mnie jest zrozumiały.

Lili pisze...

No właśnie to nie pierwszy raz, kiedy spotykam się z błędami w korekcie w ich książkach, stąd może i ostrzejsza krytyka.

Prześlij komentarz