Korona śniegu i krwi, ELŻBIETA CHEREZIŃSKA

niedziela, 30 czerwca 2013

3 komentarze
O Elżbiecie Cherezińskiej pisało się dużo i dobrze. Wziąwszy pod uwagę wszystkie pochlebne recenzje, zakupiłam na tegorocznym Pyrkonie jej "Koronę śniegu i krwi" i oddałam się lekturze...



O czym jest?
O Piastach, a mianowicie o tej części historii piastowskiej dynastii, w której z chaosu powstaje ład, z rozbicia - jedność, ze słabości - siła. Czyli jednym słowem o tym jak Przemysłowi II udało się zjednoczyć część ziem polskich i koronować się na króla. Przemysła poznajemy jako szesnastoletniego młodzika i towarzyszymy mu aż do śmierci. W międzyczasie przez karty książki Cherezińskiej przewijają się tabuny postaci - tych historycznych i nie. Trzy żony przyszłego króla, jego przyjaciele, sprzymierzeńcy i wrogowie, poganki i biskupi, Władysław Łokietek i święta Kinga. 

Autorka musiała z ogromnego worka zdarzeń i postaci wybrać jedne i odrzucić drugie. Należało także pogrupować je na znaczące i tylko dodające kolorytu, a także, zwłaszcza w odniesieniu do postaci, na te dobre i złe. Z szaleńczą brawurą zinterpretowała pewne zdarzenia i historyczne ciekawostki, nadając im kształt fabuły. Życie nie poddaje się prawom opowieści tak łatwo, jak zdają się to sugerować książki i filmy - zdarzenia po prostu się dzieją i często są konsekwencjami tylu drobnych i nieważnych mikroprzyczyn, że żaden autor nie byłby w stanie ich prześledzić i przedstawić. Cherezińska próbuje.

Co o niej sądzę?
To, co napisałam wyżej o prawach opowieści z dużą siłą nadaje kształt tej książce. Nie jest to świat i fabuła wymyślona przez autora od początku do końca, czysta, bez zwisających luźno zdarzeń i bohaterów. Przyrównałabym tę powieść do wielkiego gotyckiego obrazu, na którym wiele rzeczy dzieje się w tym samym czasie, dziesiątki postaci wykonuje różne czynności, gdzie artysta zmieścił statki i katedry, lasy, miasto i morze, Golgotę, piekło i wyobrażenie nieba równocześnie - ale patrzący nie ma wrażenia chaosu. Śledzimy losy Przemysła i jeszcze kilku bohaterów, towarzyszących nam przez całą książkę, ale napotykamy również inne postacie, które gdzieś po drodze giną, stają się nieważne, milkną po prostu. Mnie szczerze mówiąc nie do końca się to podobało, nie miałam jednak pomysłu na to, jak inaczej można byłoby to zrobić. 

Styl autorki także jest dość specyficzny, zwłaszcza widać to w dialogach i przedstawianiu myśli bohaterów. Nie miałam wrażenia ani akuratności historycznej ani szczególnej głębi psychologicznej. Tak jakby autorka utknęła pomiędzy próbą uwspółcześnienia i przybliżenia czytelnikowi swoich postaci a chęcią zaprezentowania "jak to drzewiej bywało". Styl jest bardzo prosty, powiedziałabym nawet, że młodzieżowy. Czytało się to bardzo dobrze i szybko, acz nie bez uczucia pewnego niedosytu. 

Jako miłośniczka fantastyki z uśmiechem powitałam wszelkie nadprzyrodzone elementy wplecione w fabułę, szkoda jedynie, że tylko przemknęły one po kartach książki, a ich obecność nie była, według mnie, dostatecznie umotywowana. Taki mały ozdobnik. Natomiast ważniejsze wydarzenia historyczny i grupy interesów chcących rządzić w poszczególnych księstwach zostały moim zdaniem przedstawione przyzwoicie, na tyle, że czytelnikowi zaczyna układać się w głowie obraz polityki tamtych czasów. Ja, laik historyczny, po zakończeniu książki zaczęłam szukać w internecie informacji na temat dalszych losów bohaterów i krain, witając imiona książąt i królów jak starych znajomych.

Dla kogo?
Dla osób lubiących czytać książki z jednej lub więcej wymienionych kategorii: historyczne, fantastyczne, przygodowe, młodzieżowe. W moim odczuciu nie jest to cud miód i orzeszki, coś co wciąga w swój świat jak w bagno, ale na pewno przyjemna, ciekawa i pouczająca lektura.

Ocena:
8/10

Szmaragdowa tablica, Carla Montero

czwartek, 27 czerwca 2013

2 komentarze
Książkę Carli Montero musiałam przeczytać w tempie ekspresowym. Nie miałam czasu na odpoczynek od niej i stąd może moje nienajlepsze wrażenia. Plus, niestety, bardzo rozczarowujące zakończenie.


O czym jest?
Ostatnie zdanie blurba: 
"Szmaragdowa tablica" to nie tylko napisana z rozmachem historia o poszukiwaniu zagadkowego dzieła sztuki, ale i niezwykła opowieść o zakazanej miłości, która zdarzyła się wbrew wszelkim przeciwnościom.

O to to to. Nie dajcie się oszukać. Co prawda obiecuje się wam dwie płaszczyzny czasowe, Anę z Madrytu, która prowadzi żmudne śledztwo historyczne i Sarę Żydówkę z okupowanego Paryża, będącą w posiadaniu klucza do zagadki. To tylko pretekst, serio. Ana, niczym Brownowscy bohaterowie, ze swoim side-kickem u boku miota się po połowie Europy ścigana przez tajne i mega-mroczne stowarzyszenie. Sarah głoduje, bierze udział w działaniach ruchu oporu, próbuje przeżyć. Jednak cel obu bohaterek, cel narracyjny i fabularny, jest inny: znaleźć prawdziwą miłość. Uh, zawiodłam się!

Co o niej sądzę?
Książkę dobrze się czyta, inaczej niż przekłady z angielskiego. Różnica w języku jest bardzo subtelna, być może składa się na nią przede wszystkim styl autorki, dla mnie jednak wyczuwalna. Nie mamy do czynienia z dziełem ambitnym, które szuka odpowiedzi na pytania zadawane przez historię, o dramat drugiej wojny światowej, o szaleństwo tyranii, o bezinteresowną nienawiść. Nie, nie. Przedstawia nam się pop-historię o pop-Żydach i pop-nazistach. Pop-członkowie francuskiej Résistance planują akcje rodem z gier komputerowych, a romansowa miłość kwitnie pomimo tak drobnego szczegółu jak ten, że ukochany bohaterki wywołał ciąg zdarzeń zakończonych zagładą jej rodziny. Wywołał, choć nie chciał, aby się to tak skończyło, miał wyrzuty sumienia; w oczach zakochanej dziewczyny jest więc najwyraźniej usprawiedliwiony.

Hiszpańska pisarka zdaje się nie mieć pojęcia o czym pisze, malując obrazy z okupowanego Paryża. To mnie trochę przeraża, bo biorąc pod uwagę sukces książki, wielu ludziom wcale to nie przeszkadza. Kupują tę wizję. Owszem, nie jest ona wcale cukierkowo różowa, bo naziści (rzadko, nawet przez bohaterów, nazywani Niemcami, co mnie trochę dziwiło, zważywszy na fakt, iż podczas wojny to właśnie narodowe, a nie polityczne antagonizmy odgrywały największą rolę) torturują i zabijają. Czy mam pretensję o to, że torturują i zabijają za mało? Że powinni być bardziej okrutni i odpychający? Samej trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie podoba mi się jednak to, że połowa kłopotów Sary podczas wojny to dylemat pt.: którego mężczyznę wybrać. Pracę znalazła od razu, w księgarni, przyjaciele także natychmiast się wokół niej zakrzątnęli, gdy potrzebowała mieszkania, znalazło się i ono - niewielkie, tylko czterdzieści metrów, ale na jej potrzeby zupełnie wystarczające. (Błagam...)

Wątek współczesny jest niestety jeszcze bardziej przewidywalny. Wiadomo kto okaże się zły, a kto dobry, i czyi tajemniczy krewni "uratują dzień". Największym rozczarowaniem było dla mnie zakończenie. W końcu Ana poszukiwała obrazu, który miał zawierać niesamowite sekrety, wręcz dawać władzę nad światem. Czy, spiesznie przerzuciwszy setki stronic, dowiadujemy się o jaką tajemnicę chodziło? Czego strzeżono tak pilnie i dla czego umierano tak chętnie? Nie dowiadujemy się. Ani słóweczka, ani odrobinki, nic a nic. Pozostajemy w stanie wielkiego "ale jak to?", dostając na pocieszenie dwie szczęśliwie zakończone historie miłosne.

Dla kogo?
Dla kogoś, kto ma ochotę na pop-literaturę w historycznym entourage'u, na miłość wielką, choć niewyobrażalną i na zagadki, które nie znajdują rozwiązania.
Ocena:
5/10