Opactwo Northanger, JANE AUSTEN

piątek, 29 stycznia 2010

8 komentarze
Pierwsza napisana przez Jane Austen powieść, która została jednak wydana jako ostatnia.



O czym jest?
Catherine to młoda panienka z dobrego domu, która pod opieką przyjaciółki domu i jej męża (właścicieli majątku, w którym ojciec naszej bohaterki pełni obowiązki pastora) wyjeżdża na kilka tygodni do Bath. W tym pięknym uzdrowisku poznaje rodzeństwo Isabellę i Johna Thorpe a także młodego pana Tinleya i jego siostrę. Catherine zakochuje się rzecz jasna (nie stanowi to żadnej niespodzianki), a dodatkowo zaprzyjaźnia się z panną Tinley i otrzymuje zaproszenie do niej do domu - do opactwa Northanger.

Catherine jest zachwycona. Naczytała się różnych gotyckich powieści i spędzenie kilku tygodni w starym, pełnym duchów (jak sobie wyobraża) opactwie, i to dodatkowo w towarzystwie tak miłych ludzi, napełnia ją dreszczem rozkoszy. Towarzyszymy więc panience w jej przygodzie, obserwując rozwój romansu i zastanawiając się jak to się wszystko skończy.

Co o niej sądzę?
Jane Austen to jedna z moich ulubionych autorek. Swojego czasu zaczytywałam się w  jej powieściach jak urzeczona, obejrzałam też wszystkie adaptacje*, dlatego wobec Opactwa Northanger miałam dość sprecyzowane oczekiwania. Chciałam czegoś na wzór Dumy i uprzedzenia i akurat pod tym względem się zawiodłam. Nie ma tu bowiem wielkich namiętności, brzemiennych w skutki pomyłek, moralnych dylematów. Jest za to mnóstwo ironii i trafnych spostrzeżeń. Bohaterowie wciąż się spotykają, umawiają, przekładają, przechadzają i, ewentualnie, od czasu do czasu wybierają do teatru.

Postać Catherine nie ma tego "ciężaru gatunkowego" Elżbiety, Fanny czy Emmy. Ot, naiwna dziewuszka, która nie daje sobie jednak w kaszę dmuchać. Jej ukochany też jest jakiś taki niewyraźny, a bohaterami, którzy najbardziej chyba zapadają w pamięć są "źli": fałszywa przyjaciółka czy gburowaty absztyfikant. Nie znaczy to jednak, że Opactwo jest złą, czy nudną książką. Stanowi dobrą rozrywkę, ciekawe urozmaicenie. Napisana jest wspaniałym stylem (w końcu to Jane Austen), z humorem i werwą.

Dla kogo?
Dla fanów Jane - powieść obowiązkowa. Miłośnicy powieści grozy czy choćby romantycznych, tajemniczych książek w stylu Dziwnych losów Jane Eyre będą zawiedzeni, gdyż Opactwo to w dużym stopniu ich parodia.

* Uważam, że Mr. Darcy najlepiej wyglądał w skórze Colina Firtha. ;) Swoją drogą ten sam aktor grał również pana Darcy'ego w Dzienniku Bridget Jones i jego kontynuacji W pogoni za rozumem, które to filmy (i książki) swoją fabułą podejrzanie dziwnie przypominają D&U...

Ocena: 8/10

Fałszywy dowód, DONNA LEON

piątek, 22 stycznia 2010

5 komentarze
Bardzo lubię weneckie kryminały o komisarzu Brunettim. Problem w tym, że chociaż czytałam Fałszywy dowód w poprzedni weekend, teraz muszę się wysilić, żeby sobie przypomnieć o czym był.

 

O czym jest?
Fałszywy dowód to któraś z kolei książka z serii kryminałów o weneckim policjancie - komisarzu Brunettim. Brunetti to porządny facet, starający się nie poddać wszechobecnemu włoskiemu kombinatorstwu i łapówkarstwu. Ze swoim zwierzchnikiem jest w stosunkach, które można określić jako wroga tolerancja, niektórzy współpracownicy też nieźle zaleźli mu za skórę. Za to zawsze może liczyć na wsparcie ukochanej żony i dzieci, a także pięknej sekretarki i utalentowanej hakerki w jednym - signoriny Elettry.

Tym razem problem dotyczy morderstwa starej kobiety. Oskarżono o nie jej rumuńską służącą i uznano sprawę za wyjaśnioną. Okazuje się jednak, że sprawa jest o wiele bardziej zagmatwana. W odkryciu, co jest przyczyną zdarzeń, pomogą Brunettiemu rozmowy z żoną na temat współczesnego podejścia do siedmiu grzechów głównych. Czy rzeczywiście obecnie uważa się pychę, chciwość, pożądliwość, gniew, zazdrość, lenistwo czy obżarstwo za grzechy, czy raczej za zwykłe ludzkie słabostki?

Co o niej sądzę?
Donna Leon jest Amerykanką, która od wielu, wielu lat mieszka w Wenecji. Jej kryminały odniosły światowy sukces, ale nigdy nie były tłumaczone na włoski. Autorka przedstawia w nich Wenecję i jej mieszkańców z mieszaniną sympatii i sarkazmu. Nie boi się podkreślać wad Włochów, opisywać biurokrację, przywary narodowe itd. Jednocześnie lubuje się w opisach pysznego włoskiego jedzenia, czy urokliwych zakątków miasta. Wszystko to sprawia, że zanurzamy się na chwilę w wykreowanym przez nią świecie.

Fałszywy dowód jest chyba jedną ze słabszych części serii. Historia mało porywająca, dochodzenie żmudne, a odkrycie sprawcy morderstwa nie robi na czytelniku specjalnego wrażenia. Zabrakło mi jakiegoś fajerwerku, napięcia, wiszącej nad bohaterami katastrofy. Jedyne elektryzujące momenty to te z udziałem Scarpy, antypolicjanta - głupiego, złośliwego, zazdrosnego i nieludzko irytującego. Próby przechytrzenia go przez duet Brunetti - Elettra wypadają naprawdę uroczo.

Dla kogo?
Przede wszystkim dla wielbicieli serii. W nowej książce Donny Leon znajdziemy starych znajomych, dobrze znaną scenerię i kolejną zagadkę do rozwiązania. Książka w sam raz na leniwe popołudnie. Tym, którzy jeszcze nie zapoznali się z komisarzem Brunettim radzę sięgnąć po wcześniejsze części - Śmierć w La Fenice na przykład.

Ocenia: 6/10

Amerykańska gejsza, LEA JACOBSON

wtorek, 19 stycznia 2010

6 komentarze
Lubię książki o Japonii, dlatego też kiedy znalazłam Amerykańską gejszę na półce nowości w bibliotece, nie zastanawiałam się, tylko ją przygarnęłam. Uczucia po lekturze? Mieszane.



O czym jest?
Po przestudiowaniu dedykacji i podziękowań (moim nieszkodliwym hobby jest dokładne czytanie strony z podziękowaniami w książkach) a także, oczywiście, po lekturze samego tekstu, doszłam do wniosku, że Amerykańska gejsza to pamiętnik. Podkoloryzowany zapewne i może nie pełny, ale jednak - autentyczny. Poznajemy więc Leę, młodą Amerykankę zaraz po studiach, która wyjeżdża do Japonii by uczyć dzieci angielskiego, a przy okazji doskonalić swój japoński. Lea jest odważna i generalnie sympatyczna. Ma jednak problemy ze sobą: przechodziła kiedyś anoreksję, pociąg do alkoholu przekracza u niej normy, a relacja z rodzicami nie należy do najlepszych. W Japonii przez jakiś czas radzi sobie nieźle - aż do chwili, kiedy traci pracę. Mogłaby co prawda wrócić do domu, ale nie ma na to najmniejszej ochoty. Postanawia więc zatrudnić się jako hostessa w barze.

Od razu zastrzeżenie - nie są to w żadnej mierze erotyczne zwierzenia czy opis typu "jak zostałam prostytutką". W Japonii istnieją bary, gdzie zamożny biznesmen może przyjść, wypić nieprzyzwoicie drogi alkohol, pośpiewać karaoke, pośmiać się z kolegami i zrobić z siebie głupka. A to wszystko w towarzystwie pięknych, młodych dziewczyn, których zadania sprowadzają się do erotycznego ocierania kropel wody ze szklanki z whisky, klaskania, chichotania i zadawania debilnych pytań. A więc - w towarzystwie hostess. W Japonii, kraju sztywnych zasad społecznych, możliwe było powstanie barów, gdzie pijani mężczyźni płacą za przywilej przebywania z hostessami, mając równocześnie zakaz ich dotykania - seksu więc w tym zawodzie zasadniczo brak. Jedną z tych dziewczyn jest właśnie Lea.

Co o niej sądzę?
Fascynujące są opisy nocnego życia Tokio. Zagubienie wywołane zderzeniem cywilizacji - amerykańskiej i japońskiej - jest u Lei początkowo tak silne, że z trudem daje sobie radę. Jednak po kilku latach "hostessowania", kiedy wraca na jakiś czas do USA... ma problem z ponownym zaadaptowaniem się do amerykańskich realiów. Obserwowanie, jak zmienia się życie głównej bohaterki, poznawanie jej nowych znajomych, kochanków, przyjaciół, klientów niesamowicie wciąga. Ale w tym kalejdoskopie coraz to nowych sytuacji i ludzi kryją się pułapki - zbyt powierzchowne opisywanie ludzi, pourywane wątki, zupełnie niepotrzebne zdarzenia, które nie wiadomo czemu służą.

Minusem była więc dla mnie kompozycja tekstu: krótkie rozdzialiki, opisujące poszczególne etapy życia bohaterki, albo po prostu zawierające jakąś scenę, przemyślenia, appendix. Generalnie są ułożone chronologicznie, ale nie jest to reguła. Ostatnie rozdziały sprawiają wrażenie pisanych strasznie na chybcika, żeby tylko jakoś domknąć fabułę, co mimo wszystko się nie do końca udaje. Denerwującą sprawą okazały się też wynurzenia Lei na temat swoich problemów psychologicznych. Pisała to w taki sposób, jakby chciała nimi usprawiedliwić wszystkie swoje błędy i destrukcyjne zachowania. Odniosłam wrażenie jakiejś nachalności w tym wszystkim.

Niewątpliwy plus książka dostaje za niewymuszony (choć dość rzadki) humor, dużą porcję wiedzy o Japonii, mentalności Japończyków, a nawet o języku japońskim, no i za to, że nie jest w żadnym stopniu nudna. Ja przeczytałam ją na jedno posiedzenie.

Dla kogo?
Dla japonofilów, ciekawych świata i innych kultur. Lubiący pamiętniki w stylu "droga winy i odkupienia" też znajdą coś dla siebie. Wielbiciele gejsz będą srodze zwiedzeni, ponieważ polski przekład tytułu jest wyjątkowo niefortunny. Bar Flower, bo tak brzmi on w oryginale, to eufemistyczne określenie hostess. Gejsze przemykają co prawda tu i tam po stronicach książki, ale Lea nie utożsamia się z nimi, raczej porównuje ich i swój los.

Ocena: 6/10

Dwa słowa wyjaśnienia

poniedziałek, 18 stycznia 2010

6 komentarze

Chcąc jak najszybciej zacząć opisywać ulubione książki, zaniedbałam jedną ważną rzecz: przywitanie. A więc: witam serdecznie wszystkich czytelników Pamiętników. :) Rozgłoście się w moich skromnych jeszcze progach. Książkowa blogosfera to cała społeczność, jak mi się zdaje, do której też z biegiem czasu się przyłącze, powklejam linki do ulubionych stron i takie tam. Na razie jestem na etapie poznawania i czytania, rozszerzania czytelniczych horyzontów. Marzy mi się wieeelka własna biblioteczka, ale nie chciałabym kupować jakiś przypadkowych książek, dlatego z uwagą będę śledzić opinie i spostrzeżenia innych, równocześnie dzieląc się tutaj własnymi przemyśleniami.

Dlaczego wybrałam nazwę Pamiętniki literackie? Otóż, w przeciwieństwie do większości chyba autorów blogów, nie chciałabym ograniczać się tylko do tego, co przeczytałam ostatnio, ale chciałabym opisywać również niedawne lektury, te najbardziej ulubione, te z dzieciństwa, te kompletnie odstręczające i wszystkie inne, które zapadły mi w pamięć. Dlatego nie dziennik to będzie (choć to również), ale pamiętnik.

Oto jak wyglądam:


 (zagadka dla mieszkańców Krakowa: gdzie zostało zrobione zdjęcie?:)


Młoda jeszcze jestem dość, w tym roku kończę studia. W Warszawie mieszkam, w Krakowie bywam często. Czytam od zawsze, wszystko co się nawinie pod rękę i wyda interesujące. Specjalne miejsce w sercu ma fantastyka, ale zdecydowanie nie jestem jej maniaczką. Wiele utworów, uznawanych za klasykę gatunku (chociażby Władca Pierścieni...) mnie niezbyt się podobało. Lubię generalnie literaturę popularną, ale czasem sięgam również po coś ambitniejszego.

Będę wdzięczna za Wasze komentarze i uwagi, to przecież dzięki nim blog żyje. :) Do napisania!

Nefrytowy różaniec, BORYS AKUNIN

1 komentarze

Przeczytana jakieś dwa miesiące temu sprawiła, że sięgnęłam po inne książki z tej serii.



O czym jest?
Poznajcie Erasta Pietrowicza Fandorina. Urodził się w 1856 r. i przez większość życia zajmował się rozwiązywaniem różnych skomplikowanych i niebezpiecznych zagadek. Wysoki, szczupły, o czarnych włosach i intensywnie niebieskich oczach, zawrócił w głowie niejednej kobiecie. W młodości przebywał na placówce dyplomatycznej w Japonii, gdzie poznał nie tylko nauki szlachetnego Konfucjusza, ale również zupełnie w carskiej Rosji nieznaną sztukę skradania się i walki. Z niechęcią mówi o swojej przeszłości, jąka się i czasem zdaje się prędzej działać niż myśleć, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi honor damy. Przede wszystkim jednak charakteryzuje go błyskotliwa inteligencja i logiczny, analityczny sposób myślenia. "To raz, to dwa, to trzy" - wyłoży wszystko po kolei i zagadka rozwiązana.

Erast Pietrowicz to bohater cyklu retro kryminałów napisanych przez jednego z najpopularniejszych ostatnio w Rosji autorów literatury popularnej. Nefrytowy różaniec jest zbiorem opowiadań wieńczącym niejako cykl, akcja ich bowiem rozgrywa się na przestrzeni wielu lat: w pierwszym bohater ma dwadzieścia kilka lat, w ostatnim - ponad czterdzieści. W zbiorku znajdziemy kilka krótszych form i trzy mini powieści. Każde z opowiadań tematyką czy też stylem odwołuje się do jednego z dzieł sławnych autorów powieści kryminalnych. I tak mamy historię rozgrywającą się w Londynie, gdzie w rozwiązaniu zagadki pomaga Fandorinowi urocza starsza dama - panna Palmer. W innej mamy do czynienia z sprowadzającym nieszczęście widmem jeźdźca bez głowy, w kolejnej zostajemy wprowadzeni w świat raskolników, oddzielonych od świata na dalekiej Syberii sektę przepisujących starożytne księgi staroobrzędowców, nękanych przez serię tajemniczych zgonów.

Co o niej sądzę?
Odszukiwanie odwołań w każdym z opowiadań (dzięki dedykacji na początku książki wiemy jakich autorów one dotyczą) sprawiało chyba taką samą frajdę jak próby rozszyfrowania wraz z Fandorinem kolejnej zagadki. Zabawa literacka szczególnie widoczna jest w ostatniej mini powieści, gdzie splatają się losy Erasta Pietrowicza, angielskich dżentelmenów: Holmesa i Watsona oraz francuskiego księcia złodziei Arsena Lupina. Główny bohater tyle przechodzi przygód, w tylu musi wziąć udział niespodziewanych zdarzeniach, że jego indywidualność rozmywa się co nieco po drodze; nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności z lektury.

Styl Borysa Akunina jest lekki i trochę zdystansowany w stosunku do bohaterów. Narracja jest tak prowadzona, że w mig odczuwamy do nich sympatię, nie tracąc jednak dobrej zabawy z obserwacji ich gaf i różnych nieskoordynowanych zachowań. Przykładem na to zdystansowanie niech będzie fragment o wielce niebezpiecznej dla bohatera sytuacji: Fandorin zwisa właśnie z urwiska, sekundy dzielą go od śmierci. Zamiast podkreślać tragizm sytuacji, wzmacniać napięcie i wywoływać grozę, Akunin pisze tak:

"W ciągu minionych lat Droga ulubieńca Fortuny mogła się urwać dziesiątki, jeśli nie setki razy, i to ze znacznie sensowniejszych przyczyn, ale los, jak wiadomo, ma swoje racje i trudno mieć doń pretensje. Droga kończyła się głupio, ale przynajmniej pięknie: umrzeć w locie, zdążywszy powiedzieć życiu "dziękuję i żegnaj" - to wszak nie najgorszy finał.
- Dziękuję... - wymamrotał, ale nie dokończył, albowiem pojawiło się nad nim zasępione oblicze Melvina Scotta i silna dłoń chwyciła osuwającego się w dół Erasta Pietrowicza za nadgarstek."

Dla kogo?
Dla poszukujących wytchnienia od kryminałów pisanych "na serio", gotowych na zabawy literackie, miłośników XIX wieku, carskiej Rosji i przystojnych, niebieskookich detektywów. Ci, którzy nie zapoznali się z przygodami Erasta Pietrowicza, nie będą mieć trudności z zorientowaniem się w akcji opowiadań, każde z nich stanowi bowiem zamkniętą całość. Być może zaciekawi czytelników czemu Fandorin się jąka i skąd u niego w tak młodym wieku posiwiałe skronie; wyjaśnione zostało to w pierwszej z serii książce - Azazelu. Przygotujcie się więc na 650 stron odprężenia, chichotania pod nosem i palącej ciekawości dotyczącej odpowiedzi na pytanie "kto zabił"?

Ocena:
9/10

Kłamstwa Locke'a Lamory, SCOTT LYNCH

sobota, 16 stycznia 2010

2 komentarze

Na pierwszy ogień idzie książka, którą czytałam całkiem niedawno, i która sprawiła mi wiele przyjemności.






O czym jest?
Autor zaprasza czytelnika do Camorry - miasta przypominającego Wenecję, z jej plątaniną kanałów, ciemnymi zaułkami, siedzibami banków i pnącymi się do góry świątyniami. W świecie Camorry jest miejsce dla biednych i bogatych, kupców, książąt, morderców i złodziei. Półświatkiem rządzi capa, żelazną ręką kontrolując niezliczone gangi. Jednym z gangów, kameralnym, bo tylko pięcioosobowym, są Niecni Dżentelmeni, z ich przywódcą, Lockiem Lamorą na czele.

Niecni Dżentelmeni są naprawdę niecni. Wykiwają każdego, z capą włącznie. Sprawiają wrażenie dość nieudolnych, ot płoteczki między rekinami, ale to tylko przykrywka. Locke bowiem jest mistrzem w wymyślaniu przekrętów. Najnowszy z nich ma na celu przekonanie pewnej pary zamożnych arystokratów do wzięcia udziału w ryzykownej, ale dochodowej transakcji handlowej. Plan jest wymyślony doskonale, choć nie obywa się bez komplikacji. Dżentelmeni zostają wplątani w rozgrywkę między capą i jego nieuchwytnym wrogiem, a sytuację komplikują dodatkowo specjalne służby camorrskiego księcia.

Co o niej sądzę?
Locke Lamora to człowiek, którego nie da się nie lubić. Młody jeszcze, ale już nieźle doświadczony przez życie. Sprytny i diablo inteligentny, choć, trzeba przyznać, chuderlak. Scott Lynch tak przedstawia jego przygody, że książka wciąga jak odkurzacz - trudno się od niej oderwać. Wszystko jest okraszone sporą dawką dość inteligentnego humoru i podlane tu i tam przekleństwami (niekiedy dość wyrafinowanymi). Intryga, choć ważna, nie przysłania bohaterów. Ci zmieniają się pod wpływem zdarzeń, ewaluują, przewartościowują poglądy.

Dużą zaletą tej książki jest styl i kompozycja. Styl wiele chyba zawdzięcza tłumaczowi, bo wydaje się żywy i jakiś taki... świeży? Akcja płynie wartko, ale równocześnie sugestywne opisy pozwalają zanurzyć się w atmosferze miasta, przenieść się w wymyślony przez autora świat. Kompozycja też jest ciekawa: rozdziały opisujące obecne zdarzenia przeplatane są "interludiami" opowiadającymi o przeszłości Niecnych Dżentelmenów. Wszystko jest tak zwinnie połączone ze sobą, że  nie gubimy się w zdarzeniach, ale zaczynamy je lepiej rozumieć.

Dla kogo?
Dla miłośników awanturniczych powieści, w których dużo się dzieje, dzięki którym można się pośmiać i oderwać od rzeczywistości. Czytelnikom, którzy krzywią się na dźwięk słowa "fantastyka" radzę: nie krzywcie się. ;) W Kłamstwach Locke'a Lamory elementy fantastyczne są zarysowane bardzo delikatnie, służą podkolorowaniu akcji i zadziwieniu czytelnika, ale nie są wartością samą w sobie. Świat przedstawiony niezwykle przypomina nasz, a że zamiast elektryczności mamy lampy alchemiczne, a nasz wróg zamiast podsłuchu używa ptaka-szpiega? Takie rekwizyty dodają tylko smaczku!

Ocena: 9/10