Ex Libris, Anne Fadiman

piątek, 30 kwietnia 2010

4 komentarze
Króciutka książeczka, zbiór esejów, a radości co niemiara. Niedawno wyszedł kolejny zbiorek tej autorki.

O czym jest?
Anne Fadiman serwuje nam dwanaście esejów o książkach. Nie o jakiś konkretnych tytułach, choć wzmianki o nich oczywiście również się znajdą, ale o książkach w ogóle. Pierwszy esej traktuje o ciężkiej próbie jaka spotkała Anne i jej męża, kiedy to pięć lat po ślubie postanowili połączyć swoje księgozbiory. Do tej pory książki JEJ i JEGO stały oddzielnie, dublujące się pozycje nie zostały zweryfikowane, system katalogowania nie był uzgodniony ani, tym bardziej, zunifikowany. ONA i ON dorobili się już dzieci i wspólnego kredytu, ale dopiero zaślubiny ich księgozbiorów oznaczały ostateczny krok na wspólnej drodze życiowej i definitywną deklarację: "tak, chcę być z tobą do końca życia".

Anne Fadiman może poszczycić się erudycją, rozwiniętym poczuciem humoru, ironią, która jest i trafna, i sympatyczna. Opowiada między innymi o swojej rodzinie, która w dużej części również ma hyzia na punkcie książek - włączając w to synka, który mimo że nie potrafił jeszcze sprawnie artykułować dźwięków, już je pożerał (dosłownie). Z podobną swobodą sięga po rodzinne historyjki, przygody bohaterów literackich i zdarzenia historyczne, dodając do tego swoje uwagi i przemyślenia i łącząc w bardzo przyjemną, skrzącą się humorem lekturę. Na końcu każdego eseju redaktor zamieścił garść uwag, wyjaśniających kwestie, które dla polskich czytelników mogą nie być do końca oczywiste.

Co o niej sądzę?
Od czasów, kiedy w liceum trafiłam na Królów Francji wzloty i upadki Ludwika Stommy, zręczne, pisane dla uciechy czytelników eseje stały się jedną z moich ulubionych lektur. Ex libris wpisuje się w ten nurt. Lektura krótkich, zabawnych i celnych tekstów sprawia mi po prostu przyjemność. Myślę, że niejeden bibliofil ze zrozumieniem pokiwa głową nad niektórymi zwierzeniami Anne, np. tych o sekretnej półeczce z ulubionymi pozycjami, albo że używanie zakładki to odpowiednik przycisku STOP, a odkładanie książki grzbietem do góry to tylko PAUZA. :) Na wieść o tym w jaki sposób Anne i jej rodzina odnoszą się do książek (gniecenie, podtapianie, wyrywanie kartek) część czytelników nadal będzie kiwać, druga część natomiast wykrzyknie "co za barbarzyństwo!".

Nie wszystkie eseje są równie ciekawe. Ten o katalogach i o wyprawach na biegun północny niezbyt mnie zainteresowały. No, ale nie oczekuję, że autorka trafi w 100% w moje zainteresowania i gust. Polskiego czytelnika może też trochę drażnić niezrozumienie niektórych odniesień do kultury amerykańskiej/anglosaskiej. Dopowiedzenia redaktora nie zawsze wystarczają. 

Dla kogo?
Ha, nie ma większych wątpliwości, że bibliofile będą bardzo zadowoleni z lektury tej książeczki. Nałogowe czytanie książek nie jest wcale tak szeroko w Polsce rozpowszechnione. Chwalenie się księgozbiorem albo ilością zarwanych z powodu wciągającej powieści nocy nie spotyka się z należytym zrozumieniem otoczenia. Eseje Fadiman pozwalają choć na chwilę poczuć tę wspólnotę z innymi maniakami czytelnictwa, pokrzepić się myślą, że nie jesteśmy jedyni. 

Ocena:
8/10

Losowanie :)

czwartek, 29 kwietnia 2010

4 komentarze
Hej, zdałam dzisiaj egzamin, który wisiał nade mną od dwóch miesięcy, mogę więc z czystym sumieniem zająć się znacznie przyjemniejszymi rzeczami. :) Dzisiaj maszyna losująca poszła w ruch:


Zrobiłam jedno losowanie, wyciągnęły mi się po kolei karteczki: Bazyla, Skarletki, innej osoby, która chciała Grubą (nie piszę kto, coby nie robić zawodu ;) i litery. Ku mojemu zadowoleniu obyło się bez łamania sobie głowy o to, kto chciał co. :P

Mam nadzieję, że cokolwiek widać.

Wylosowane osoby proszę o kontakt na maila: mala.kobietka@gmail.com

Chciałam jeszcze dodać, że przeczytałam Zaginiony Symbol Dana Browna i przychodzi mi na myśl porównanie tej książki do wielkiego, tłustego muffina z twardym lukrem i kolorową posypką ukrywającego w sobie mnóstwo tłuszczów trans i kopy niezdrowego cukru. Generalnie raczej niestrawne, ale jak człowiek zaczął jeść, to mu trudno przestać.

Światowy Dzień Książki. Konkurs.

piątek, 23 kwietnia 2010

13 komentarze
Dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Książki. Moim zdaniem miła jest to inicjatywa i ze wszech miar słuszna. Czytelnictwo powinno być propagowane, promowane i świętowane. Według mnie książka to najlepszy przyjaciel człowieka: jest zawsze z tobą, gdy jej potrzebujesz, ukoi twoje lęki, zapewni rozrywkę, pocieszy, nauczy, wzruszy i zainspiruje. Dzięki niej zwiedzasz najdalsze zakątki ziemi i eksplorujesz najtajniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Możesz z nią spać, jeść, kąpać się i podróżować, a ona, o ile jej nie utopisz lub nie spalisz, znosi to cierpliwie. Ośle uszy, zadrapania i naddarcia nie zmienią jej treści. 

Zapach książek, skrzypienie obwoluty, szelest kartek kojarzy mi się z domowym ciepłem i bezpieczeństwem. I choć kocham filmy, korzystam często z mp3 i internetu, przeglądam gazety i czasopisma, a nawet od czasu do czasu zdarzy mi się oglądać telewizję, to wszystkie te nośniki informacji mogę porównać jedynie do znajomych, z którymi spotykam się, kiedy akurat ich potrzebuję. Natomiast książka to przyjaciel, dla którego wiele jestem skłonna poświęcić.

No dobrze, czas zakończyć te wstydliwe wynurzenia i przejść do meritum. Jako zwolenniczka zasady "zacznij od siebie", postanowiłam w ramach szerzenia idei czytelnictwa posłać dalej w świat książki, które mi się podobały, ale do których już pewnie nie wrócę. Oto one:


Gruba - Natalia Rogińska

„Gruba” nie jest zwykłą opowieścią o odchudzaniu czy poradnikiem, jak osiągnąć „doskonałość”. To książka o tolerancji, potrzebie akceptacji i o tym, że nawet niebagatelna otyłość nie wyklucza z życia pełną piersią.

Magda ma 28 lat, jest świetnym grafikiem, dobrze zarabia, czeka na klucze do własnego mieszkania. Ma wielki talent i równie wielki problem. Jest GRUBA. Nie pulchna, nie okrągła czy puszysta, tylko po prostu gruba. 

Dziewczyna od dziecka nie jest w stanie zapanować nad ciągłą potrzebą jedzenia. Jej życiem kieruje nienasycone, uporczywe Ssanie. Nie jest jej z tym łatwo. Ludzie traktują ją jak odmieńca – wyszydzają, wyśmiewają, pokazują palcami. Przepraszałam odruchowo, bo wszędzie, gdzie pojawiało się moje duże ciało, robiło się spore zamieszanie – mówi bohaterka. Pomimo zawodowych sukcesów, nie może znaleźć akceptacji również w zatrudniającej ją firmie, gdzie pracuje w towarzystwie wiecznie odchudzającej się Janki, notorycznego podrywacza Fabiana, starającego się o dziecko Marcela i ślicznej, chudej Ewy. Z utęsknieniem wyczekuje dnia, w którym w końcu wyprowadzi się od toksycznej, uzależnionej od papierosów, forsownych ćwiczeń i telewizji matki. Jedyną, naprawdę bliską jej osobą jest babcia, która kocha ją bezwarunkowo.

(opis z empik.com)

Zasada trzech dni - Josie Lloyd, Emelyn Rees

Kiedy cała, bliższa i dalsza, rodzina Thorne’ów przybywa do domu na wyspie, aby wspólnie spędzić święta Bożego Narodzenia, wszyscy mają nadzieję, że ta uciążliwa sytuacja potrwa zaledwie kilka dni, a potem każde z nich spokojnie wróci do normalnego życia. Nieoczekiwanie pogoda płata im figla i okazuje się, że będą znosić swoje towarzystwo nieco dłużej. Za oknami szaleje śnieżyca, zmuszając uwięzionych w domu członków rodziny do stawienia czoła skrywanym uczuciom i wzajemnym konfliktom. "Zasada trzech dni" to poruszająca, zabawna i skłaniająca do refleksji opowieść o rodzinnych relacjach i sekretach. Jej dowcipna i wartka akcja wciąga bez reszty, a sympatyczni i wiarygodni bohaterowie na długo zapadają nam w pamięć.

(opis z empik.com)



Francuska suita  - Irene Nemirovsky

Dzieło odnalezione 2 lata temu w archiwum pisarki od razu spotkało się z dużym zainteresowaniem. Zamiarem Irene Nemirowski było napisanie pięcioksięgu niestety w skutek tragicznej śmierci autorki, powstały tylko dwie części. Powieść była poważnym kandydatem do najwyższego francuskiego wyróźnienia literackiego Nagrody Goncourtów, którego jednak nie otrzymała poprzez warunek nagradzania żyjących autorów.

Pierwsza część książki - Czerwona burza - to obraz masowej ucieczki mieszkańców Paryża przerażonych pogłoskami o z zbliżaniu się Niemców. Niesłychanie barwny obraz, w którym występują przedstawiciele wszystkich stanów: bogaci mieszczanie w samochodach wyładowanych srebrem, bielizną pościelową: skromni urzędnicy maszerujący pieszo obok robotniczych rodzin z niemowlętami na ręku: zatroskani o rękopisy swoich książek, rozproszone oddziały wojska. Bohaterowie poszczególnych epizodów scharakteryzowani z niezwykłą celnością i zwięzłością właściwą Niemirowskiej, a całość tworzy obraz chaosu, egoizmu i wygodnictwa, niezbyt przychylny dla Francji.

W części drugiej - Dolce - poznajemy mieszkańców małego miasta, w którym stacjonuje niemiecki pułk. Nawiązują się przyjaźnie, intrygi, rodzi się nawet prawdziwa miłość. Młoda Francuska, niezbyt szczęśliwa w małżeństwie, której mąż przebywa w niemieckiej niewoli i przystojny Niemiec, z arystokratycznej rodziny czują raczej pociąg niż wrogości do siebie. Jednak okolicznosci muszą ich rozdzielić, młody porucznik zginie w Rosji, a do Lucille najpewniej wróci niekochany mąż. Książkę uzupełnia aneks złożonych z notatek autorki i niezwykle poruszających listów dotyczących wojennych losów jej i rodzin.

(opis z merlin.pl)

Jeśli ktoś ma chętkę na którąś z tych trzech książek, wpisujcie się w komentarzach. W razie większej ilości chętnych niż książek zrobię losowanie. :) Koszty przesyłki biorę na siebie, zaznaczam jednakże, że wszystkie trzy były czytane przeze mnie i przez moją mamę, więc noszą (niewielkie) ślady "użytkowania". ;)

Miłego Dnia Książki!

Niewidoczni Akademicy, TERRY PRATCHETT

sobota, 17 kwietnia 2010

2 komentarze
Kolejna książka z cyklu o Świecie Dysku.


O czym jest?
Na zdjęciu pierwsza z lewej sroży brwi Glenda, kucharka na Niewidocznym Uniwersytecie, najlepsza przyjaciółka przepięknej Juliet, prężącej swe wdzięki po drugiej stronie zdjęcia. Po środku górnego rzędu widzimy postać bez spiczastego kapelusza. Wnikliwe śledztwo, oparte głównie na założeniu, że ŻADEN szanujący się mag nie da się przyłapać bez kapelusza, doprowadziło mnie do przekonania, że musi być to pan Nobbs (żadnego pokrewieństwa), uniwersytecki pedel. Obok niego stoją dwie jakże różne postacie: Rincewind, mistrz szybkości* oraz przebywający na wymianie zagranicznej profesor Bengo Macarona, mistrz... po prostu mistrz. Poniżej, zza szkieł okularów spogląda na nas przepracowany Myślak Stibbons (sprawuje na raz dwanaście różnych uniwersyteckich funkcji, można powiedzieć, że JEST Uniwersytetem), a na lewo od niego - profesor Hix,** Czarny Charakter, wyrządzający zło na etat. Na dole, po prawej tuż za  złotorudym strażnikiem gola siedzi pan Nutt, a nad nim, podbijając puszkę - Trevor Likely, jego przyjaciel.

Lord Vetinari znalazł się na zdjęciu całkowicie przypadkowo.

Przygody całej tej gromadki (plus masy pobocznych postaci, w tym naprawdę paskudnych charakterów) przewijają się i splątują w najnowszej powieści Pterrego. Tłem jest oczywiście piłka nożna. Stajemy się naocznymi świadkami jej ewolucji z chuligańskiej, nielegalnej gry typu "złap piłkę (lub to, co za piłkę akurat służy) i przerzuć nad poprzeczką" w pełną elegancji grę "noga, umysł, refleks". Czy tylko ja widzę aluzję do futbolu, przepraszam za słowo, amerykańskiego? ;)

Piłka nożna to nie wszystko. Jest jeszcze moda. Krasnoludy zaczynają wyrastać na gigantów rynku modowego, poszukują więc pięknych, niskich rzecz jasna, modelek. Juliet dostaje bilet do lepszego życia. Czy z niego skorzysta? Świat uniwersytecki został sparodiowany równie udatnie. Poznajemy kulisy mrocznych praktyk podkradania sobie co lepszych wykładowców przez różne uczelnie, bezpardonowej walki o prestiż oraz hipokryzji "bractwa" akademickiego, którego braterskie uczucia można porównać do tych, jakie żywili wobec siebie Kain i Abel (bądź Romulus i Remus).

W końcu, last but not least, miłość. Miłość zakazana. Miłość między kibicami wojujących drużyn. Miłość między kobietą a kimś nie będącym człowiekiem. Do tego tajemnicza przeszłość jednego z bohaterów i mroczne sekrety najwyższych kręgów władzy. Glenda, pan Nutt, Trevor i Juliet to główni bohaterowie tej książki. Ich losy są dla autora środkiem, by przekazać czytelnikom coś więcej niż spora dawka humoru.

Co o niej sądzę?
Podobała mi się. :) Nie jest tak świetna jak cykl o Straży, jednakże - podobała. Skłonność do traktowania mrocznych wątków całkiem serio pogłębia się u Pratchetta z książki na książkę - tu też to widać.

Dla kogo?
Dla fanów i niefanów. ;) Niefanom radzę zapoznać się z jakimiś wcześniejszymi książkami o Świecie Dysku, ale jeśli macie okazję przeczytać akurat tę - śmiało. Nie pogubicie się. Ja psychicznie odpoczęłam przy tej lekturze. :) Na zakończenie pieśń pochwalna, skomponowana przez uczelnianego mistrza muzyki, mająca zagrzewać zawodnika do walki:

Chwalmy wybitne zdolności magistra Benga Macarony! Macarony wybitne zdolności chwalmy! Chwalmy, chwalmy je! Niezwykły talent niedostępny innym! Chwalmy! Chwalmy go! Chwalmy łaskawe bóstwa! Które to, które... SINGULA SINGULAR SINGULA!
Ocena:
8,5/ 10
 
*aka mistrz ucieczki
** właściwie: Hiks. Żaden zły czarownik nie zrezygnuje jednak z x w nazwisku, jeśli jest to tylko możliwe.

Taniec nad przepaścią, ELENA MALINOWSKA

7 komentarze
Chyba mam słabość do rosyjskiej fantastyki...

  
O czym jest?
Autorka stworzyła świat alternatywny, który od naszego różni się właściwie tylko występowaniem magii, oraz tym, że wyznawani przez ludność bogowie w dość jednoznaczny sposób potwierdzają swoje istnienie. Mamy więc wielgaśne imperium rządzone przez imperatora (a jakże) i położony gdzieś na jego obrzeżach mały archipelag wysp, na który sprowadza się dziwna, nieznana nikomu para. Rodzi się im dzieciątko - Ewelina. (Nie mam pojęcia skąd to imię, imperatorowi autorka dała Damian, też jakieś takie mało fantastyczne.)

Ewelina uznawana jest za przeklętą, między innymi dlatego, że spowodowała śmierć matki przy swoich urodzinach, ma dziwne zdolności... no, albo taki drobiazg jak purpurowy odcień pojawiający się w jej oczach w chwilach gniewu. Ewelina oczywiście nie będzie tkwić przez całą powieść na tym jakże mało ciekawym zadupiu. Okaże się dość szczególną osobą, z rozłożystym drzewem genealogicznym i sporym zastępem krewnych, którzy będą chcieli wykorzystać ją do swoich celów. Imperator Damian również zainteresuje się dziewczyną... Powoli poznajemy motywy wszystkich zainteresowanych, śledząc przy okazji dorastanie Eweliny i jej postępy w nauce. (Nauce szermierki i magii oczywiście. Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał o algebrze.)

Co o niej sądzę?
To jest dość specyficzna książka i szczerze mówiąc, gdyby nie naprawdę sprytnie skonstruowana intryga, nie wiem czy bym ją doczytała. Spotkałam się z opiniami, że świat jest przedstawiany z intymnej, wąskiej perspektywy, a autorka skupia się na przeżyciach bohaterki. To zdecydowanie mało powiedziane! Świata przedstawionego praktycznie nie ma! Jakieś niezbędne opisy oczywiście występują, ale czułam niedosyt! W jednej scenie Ewelina przybywa do stolicy imperium, a autorka nie poświęciła nawet słowa jak rzeczona stolica wygląda. Podczas przejazdu przez nią Ewelina musiała zasłonić okna ze względu bezpieczeństwa. Akurat. Sprytny wybieg autorki! Nie wiem czy to tak miało być, czy lenistwo po prostu z pani Malinowskiej wylazło. 

Styl jest dość gawędziarski, ale na szczęście nie raportowy (z nim spotkałam się np. w Lawendowym pyle). Troszkę taki bajkowy, rzeczywiście skupiający się na przeżyciach głównej bohaterki. Zdenerwowało mnie trochę zakończenie, bo autorka poszła na skróty (teza o lenistwie się umacnia). Po prostu Wielki Zły w Końcowej Mowie Głównego Antagonisty wziął i wszystko wyjaśnił. Znacie te momenty, kiedy dzielny heros wisi nad sadzawką z piraniami, a Wielki Zły zamiast go po prostu zastrzelić, dokonuje retrospektywy swych czynów, niemal jak, nie przymierzając, na freudowskiej kozetce. Tu zdarza się coś podejrzenie podobnego. Niemniej jednak jako fanka rosyjskiego stylu i tę książkę zaliczam do udanych.

Dla kogo?
Na pewno dla ludzi lubiących fantastykę. Nie wiem czy poleciłabym ją fantastycznym laikom jako początek swej fantastycznej literackiej przygody, bowiem jest to pozycja dość nietypowa - nawet pomimo występowania zgranych do bólu motywów fantasy typu "sierota walcząca o dziedzictwo" i tym podobnych. Okładka niewątpliwie kiczowata, ale jest to ten rodzaj kiczu, który wywołuje u mnie podszyte lekkim wstydem zadowolenie. Pistolet co prawda absolutnie ni przypiął ni przyłatał, bo w książce nie występuje, ale niech. Wygląda słodko. ;)

Ocena:
6/10

Sędzia Di i perła cesarza, ROBERT VAN GULIK

czwartek, 15 kwietnia 2010

0 komentarze
Krótki, wciągający kryminalik na odstresowanie.

O czym jest?
Sędzia Di żył w Chinach gdzieś w VII wieku n. e. (albo VI, nie pamiętam dokładnie, a książka zdążyła już wrócić do biblioteki). Był bardzo szanowaną postacią, wyznawał konfucjanizm, miał piękną posiadłość i kilka żon (co najmniej trzy, choć być może cztery - no nie mam pamięci do liczb). Z racji sprawowanego urzędu co i raz przyszło mu się zmierzać z kryminalnymi zagadkami: tajemniczymi morderstwami, porwaniami, kradzieżami i zniknięciami. Dzielny sędzia, dzięki intelektowi, łutowi szczęścia i pomocy urzędników, każdą z nich rozwiązuje.

W Perle cesarza mamy do czynienia z tajemniczym zgonem członka załogi wyścigowej łodzi. Bębniarz, wyznaczający rytm wioślarzom, padł nagle jak długi, a załoga zgubiła rytm i przegrała wyścigi - tradycyjną rozrywkę urządzaną ku uciesze gawiedzi. Sędzia Di podejmuje się śledztwa, a im dłużej bada sprawę, tym bardziej gmatwają się wątki. Podejrzanych przybywa, trupów takoż. W końcu jednak, jak w rasowym kryminale, następuje punkt kulminacyjny - zebranie podejrzanych i Wielka Mowa detektywa. Christie by się nie powstydziła!

Co o niej sądzę?
Lektura kryminałów Roberta van Gulika zawsze sprawiała mi przyjemność. Są krótkie, ale wciągające, relaksują wyśmienicie. Autor, holenderski sinolog i długoletni ambasador w Chinach, postanowił przełożyć i uwspółcześnić tradycyjne chińskie opowieści o sędzim Di (jest to postać prawdziwa!). Przemyca przy okazji mnóstwo różnych, niewielkich i niewymuszonych wiadomości o Chinach tamtego czasu. Z Perły cesarza możemy dowiedzieć się kilku interesujących rzeczy o funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości, sporządzaniu leków, handlu antykami (tak tak, w Chinach VII wieku kwitł rynek antyków), studiowaniu itd.

Forma jest może zbyt oszczędna, a fabuła ciut zbyt zagmatwana, ale chyba nie będę się tego czepiać. Nie jest to psychologiczny thriller, więc postacie są raczej uproszczone, a ich działania to po prostu działania, bez zagłębiania się w traumatyczne dzieciństwo, dominującą matkę czy nieodpowiednie związki. Sędzia Di wzbudza sympatię, aczkolwiek nie przywiązałam się do niego jakoś specjalnie. Muszę  też przyznać, że radosne, przyjacielskie relacje łączące jego żony sprawiają, że czuję się jakoś dziwnie.

Dla kogo?
Kryminał dla niewymagających, idealnie mieszczący się do damskiej torebki. W autobusie można trzymać go jedną ręką, a ona ani nie boli, ani nie cierpnie. (Spróbujcie tego samego z Larssonem.) Chińska rzeczywistość jest naprawdę ogromnym atutem tych książek. Edukacja przez zabawę, że tak powiem. Aha, nie trzeba czytać serii w kolejności, nie ma raczej żadnej chronologicznej ciągłości.

Ocena:
7/10

W dżungli miłości, BEATA PAWLIKOWSKA

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

5 komentarze
Po długiej przerwie wywołanej zawiłościami osobisto-uczelnianymi, dawno zapowiadana recenzja Pawlikowskiej. Muszę powiedzieć, że zaskoczyła mnie ta książka.


O czym jest?
Książka znanej podróżniczki i reporterki nie jest opowieścią z podróży. Poznajemy co prawda kilka anegdotek, historii "z życia wziętych", ale generalnie książka ma postać poradnika. Pawlikowska podzieliła go na kilka części. W rozdziale wprowadzającym zapoznaje nas ze swoją koncepcją leniwców i wojowników. Według niej, większość ludzi można zakwalifikować do którejś z tych grup. Leniwce to ci, którzy boją się życia i spędzają je biernie, zawieszeni na swojej gałęzi, manifestując postawę roszczeniową wobec świata. Wojownicy natomiast to ludzie gotowi do konfrontacji z życiem, potrafiący wziąć się w garść, spełniający swoje marzenia.

W kolejnych rozdziałach autorka pogłębia swoje spostrzeżenia: uczy jak rozpoznać w sobie leniwca i jak go zwalczać. Daje praktyczne rady w jaki sposób radzić sobie z gniewem, zniechęceniem i strachem, jak samego siebie motywować do działania. W końcowych rozdziałach mamy również porady dotyczące bezpośrednio tytułu książki - jak nie zagubić się w dżungli miłości.

Co o niej sądzę?
Ostatnie kilka tygodni to był dla mnie czas niemal permanentnej depresji, a przedwczorajsze wydarzenie jeszcze bardziej poczerniły szkła moich i tak już dość ciemnych życiowych okularów. Książka Pawlikowskiej była dla mnie z jednej strony wytchnieniem, a z drugiej przedmiotem cynicznych uwag, jakie nasuwały mi się na myśl podczas czytania. Że świat nie jest taki prosty. Że w każdym człowieku mieszka i wojownik i leniwiec, a oprócz nich także złośliwa małpa, święty, grzesznik, bezbronne kaczątko i tygrys szablozębny. Że owszem, można odepchnąć od siebie gniew i smutek, ale jest to decyzja dość karkołomna, bo gniew i smutek nie znikają na zawołanie tylko przyczajają się i czekają by zaatakować znowu. A czasem takie przyczajone zamieniają się w permanentne bóle głowy, egzemę, niestrawności, choroby serca i nowotwory.

Zdenerwowało mnie też trochę podejście autorki do alkoholu. Cały drugi rozdział poświęciła temu zagadnieniu, trochę tak, jakby uważała go za najważniejszą kwestię ever. Pod koniec książki jest test, dzięki któremu można sprawdzić czy ma się problemy z piciem i mnie wyszło... że owszem. Wystarczy do  tego jedna odpowiedź twierdząca na takie pytania jak: "czy zdarzyło ci się pić samotnie" (tak, nalewkę mojej babci w ramach deseru i relaksacji przed tv) albo "czy zdarzyło ci się wstydzić za coś, co robiłeś po alkoholu" (owszem, rankiem tańczenie na stole nie wydawało mi się już takie zabawne). Moim zdaniem nie należy ani lekceważyć problemu uzależnienia, ani go demonizować. Autorka według mnie trochę przegięła w drugą stronę.

Tak czy inaczej, muszę jednak przyznać, że jest to miła książka. Taka podnosząca na duchu, o ile uda wam się wyłączyć na chwilę waszego Dyżurnego Szydercę. Może stanowić inspirację chociażby do tego, żeby lepiej przeżyć dzień, nie szukać dziury w całym i cieszyć się z tego co się ma.

Dla kogo?
Odradzam tę książkę ludziom, którzy mają w zwyczaju czytać do poduszki Tatarkiewicza, a na marginesach Esejów Montaigne'a robią pełne ognia notatki. Nie sądzę też, by osoby odczuwający totalny splin, depresję i chandrę (ci z wypisanym "mam doła, odwal się" na twarzy) wynieśli cokolwiek z lektury tego poradnika.

Ocena:
6/10